okruszyny
Sięgnęłam po tę książkę, ucieszona, że znalazłam wreszcie sposób na "brakujący kontynent". I gdyby nie wyzwanie, pewnie nie doczytałabym jej do końca. Bo mimo zapowiedzi na obwolucie, że książka stanowi unikalne studium procesu twórczego pisarza, daleka byłam od zachwytu przewracając ostatnią kartkę. Owszem, napisane wszystko jest stylem doprowadzonym do perfekcji, słowa użyte są celnie i zgrabnie, warsztat autora niewątpliwie zasługuje na najwyższy podziw. Tylko że.. całość jest pozbawiona fabuły tak bardzo, że ciężko jest utrzymać zainteresowanie książką. Krążymy z autorem po dusznych zaułkach miasta, gdzie noc i pot mieszają się w ciężką zawiesinę, stanowiącą główną konsystencję powieści. Której jednym z uporczywie powtarzających się motywów jest problem utrzymania moczu. Do tego stopnia, że pod koniec książki zaczęłam się zastawiać, czy autor ma jakąś swoista fobię na tym punkcie, wynikającą, dajmy na to, z problemów z prostatą. Żółtawa ciecz leje się więc w książce obficie, akcja ledwo ciurka, natomiast poszczególne postacie, które nawet ciężko określić mianem bohaterów, kapią nieregularnie, a ich losy rozpryskują się nagle i tracą kształt jak wpadające w kałużę krople deszczu.
W rezultacie czytanie przypomina oglądanie pokawałkowanej taśmy filmowej, jeszcze przed montażem filmu, a może nawet przed napisaniem scenariusza. Niektóre obrazy są w stanie wzbudzić nasze zainteresowanie, jednak co z tego, jeśli zaraz urywają się i zaczynamy obserwować zupełnie inną scenę, osobę, historię. Mamy na przykład zapowiedz całkiem niezłego wątku miłosnego, który na dalszym etapie książki zostaje jednak „wycięty”, unicestwiony, co w rezultacie sprawia czytelnikowi kolejny zawód.
Swoistym kuriozum jest również zastosowanie tej samej metafory zanurzenia w przypadku osiągania rozkoszy miłosnych i pracy krytyka literackiego i. Czyżby autor, lekko ironicznie, chciał postawić tu znak równości?
Jeśli chodzi o rozkosze czytelnicze, to było ich znacznie mniej, niż
można oczekiwać po sławie autora i informacjach reklamowych na temat
książki. Miałam wrażenie, ze autor miał jakieś mocno wiążące terminy do
oddanie kolejnej książki do druku i żeby się wywiązać na czas, usiadł i cośtam poklecił.
mowa o:
"Mój Michał" i akurat ta jedyna pozycja z którą miałam doczynienia , wypożyczając ja parę lat temu z biblioteki bardzo mi się podobała.
Próbowałam" Czarną skrzynkę" lecz ją zarzuciłam, pozostąłych nie znam.
Natomiast "Mój Michał" mogę serdecznie polecić, naprawdę byłam z niej zadowolona.
la-polaquita: sama bym chetnie sprawdziła, jak wygląda sprawa innych wytworów tego autora. Ale poki co mam przesyt i musze troche odczekac. w kazdym razie uważam, ze od niewłasciwej ksiażki zaczełam znajomość z panem Oz.
Inblanco:ja mam wlasnie ciagle nadzieje, ze tylko ta jedna ksiazka jest jakas taka byle jaka. konecznie napisz jak przeczytasz, bardzo jestem ciekawa czy sie nie myle.
Mnie do Amosa Oza nigdy nie ciągnęło - jak widzę całkiem słusznie.
Dodaj komentarz