A Slow Book
It’s just a slow day moving into a slow night
it doesn’t matter what you do
everything just stays the same.
the cats sleep it off, the dogs don’t bark,
it’s just a slow day moving into a slow night,
there’s nothing even dying,
it’s just more waiting through a slow day moving
into a slow night.
you don’t even hear the water running,
the walls just stand there
and the doors don’t open…
Wind the clock by Charles Bukowski
To tylko powolny dzień przechodzący w powolną noc.
Cokolwiek zrobisz,
Wszystko zostaje takie samo.
Przespany przez koty, przemilczany przez psy
To tylko powolny dzień przechodzący w powolną noc.
Nic nawet nie umiera,
To bardziej przeczekiwanie aż powolny dzień
Zamieni się w powolną noc.
Nie słychać nawet jak płynie woda.
Ściany tkwią miejscu
Nie otwierają się drzwi...
Tłum. (amatorskie) własne
Tę książkę wzięłam do ręki po raz kolejny, przeglądając półkę w poszukiwaniu czegoś „do wanny”. Kiedy zatrzymałam palec na jej grzbiecie, przypomniałam sobie, jak długo już z Charlim B. nie możemy zawrzeć znajomości. Tytuł kupiony lata temu, porzucałam po paru stronach kilkakrotnie. A tym razem jakoś nie. Dawkowany umiejętnie na koniec dnia, okazał się całkiem przyzwoita rozrywka. Po pierwsze nie ma tu żadnego pitu pitu, ptaszki nie świergolą, obcasiki nie stukają. Słychać tylko kolejno odkorkowywane butelki wina i pogaduszki szurniętych filmowców.
Charlie pod postacią Chinaskiego, gdzieś tam w Kalifornii, snuje się ze spotkania na spotkanie, z wyścigów konnych na bankiet, i nie wysila się specjalnie żeby nadać akcji tempa lub urody. Za to serwuje prostotę zdań, która może być porządnym oddechem po wyrafinowanych utworach innych autorów. Sporo tu testosteronu i antyfeministycznych odzywek, wiec było to tez trochę „podsłuchiwanie wroga”.
I choć jestem wciąż daleka od zachwytu jakim Charliego darzą co niektórzy faceci (skąd to przekonanie że popijanie i włóczęgostwo jest synonimem męskości?), to musze przyznać, że darzę go zainteresowaniem nie od dziś. Parę tygodni temu udało mi się na Planete namierzyć dokument na jego temat ( była świetna seria o pisarzach, może jeszcze kiedyś powtórzą). Natomiast parę lat temu obejrzałam sobie „Factotum” ( film oparty na pseudo autobiografii Bukowskiego pod tym samym tytułem) i był to jedyny przypadek w mojej karierze widza, gdy podczas filmu pobiegłam po butelkę martini. Po prostu przy oglądaniu „Factotum” nie da się nie wypić. Sam film można by uznać za nieco nudnawy, gdyby nie rewelacyjny podkład muzyczny, który stwarza atmosferę smuty, rozmamłania i przymulenia, idealnie oddając stan ducha głównego bohatera. A ponieważ jesienna plucha to taki spleenowy czas, z przyjemnością zerkam na okładkę biografii Charliego, a przy najbliższej wizycie w bibliotece w ‘wyszukiwanie” jak nic wklepię „factotum”. Potem tylko załączę soundtrack i niech sobie leje dowoli...
Mowa o: