szukając parasola
If I had a golden umbrella,
With the sunshine on the inside,
And the rain on the outside
(“gdybym tylko miał złoty parasol, z promieniami słońca od środka,
I deszczem na zewnątrz” tłum własne)
Linda Grant „The Clothes on Their Backs”
Jak już wspominałam, jestem czytelnikiem „szczegółowym”. Polega to nie tylko na tym, że czepiam się detali. Ja jeszcze uwielbiam, gdy autor daje mi możliwość dokładnego obejrzenia postaci, jej ubioru, wyglądu, miejsca pobytu. Kocham wiedzieć, czy dany bohater miał marynarkę w drobną czy dużą kratę, jakiego kroju i koloru była sukienka jego Lubej, gdy zobaczył ja po raz pierwszy. Do dziś na przykład pamiętam marzenie Ani z Zielonego Wzgórza o bufiastych rękawach, urzeczywistnione w brązowej eleganckiej sukni, którą dostała pod choinkę. Dlatego ta książka była poniekąd dla mnie uczta. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam pisarza, który by tak pięknie potrafił pisać o ciuchach. Do tego stopnia ze „widziałam” nie tylko ich materiały i kształty ale nawet czułam...zapachy! Często była to woń zleżałej odzieży second-handów, bo tam głownie ubierała się Vivien, narratorka i bohaterka tej powieści.
Czytając tę książkę, przypomniałam sobie mój pierwszy dorosły płaszcz. Był szary w białe gwiazdki, elegancki jak na owe czasy i z trudem zdobyty w kryzysowo pustym sklepie. Jego lekkość zdawała się być mankamentem w porze trzaskających mrozem zim czasu mojej nastoletności. Dlatego podjęto decyzję o dociepleniu go przez dodanie jeszcze jednej warstwy fizeliny. I choć mniej wiało potem mi po plecach, to jednak żałowałam dokonania tej zmiany. Płaszcz zrobił się sztywny i niewygodny, a fason nabrał jakiś dziwnie kanciastych kształtów. Dlaczego o tym pisze? Nie tylko żeby powspominać moje ciuchowe historie. Otóż wydaje mi się ze autorka powieści zrobiła ze swoją książką dokładnie to samo, co zrobiono z moim płaszczem: wydała jej się za lekka, za przewiewna, zbyt mało solidna. Dodała wiec różne różności, by uczynić ja bardziej znaczącą, jakby się wystraszyła, że wyjdzie jej zwykły chic-lit, a nie dzieło pretendujące do nagrody Bookera. W książce znalazły się wiec tzw. ”issues”, czyli mówiąc bardziej po polsku, problemy współczesnego świata. Mamy więc: holokaust, emigrację, nietolerancję, rasizm, nazizm, faszyzm, komunizm i terroryzm. Jedyny ”-yzm”, jaki pominięto, to chyba artretyzm, ale póki co nie stanowi on ważkiego polityczno-społecznego zagadnienia. No i cóż z tego, że książka zyskała na powadze, jeśli straciła na fasonie. A mogłaby to być cudowna opowieść o tym czym są dla nas ubrania, jakiego rodzaju komunikatów są nośnikiem, jak zmieniają nasze postrzeganie siebie samych i jak narzucają nam konkretną osobowość.
Vivien, zamożna pięćdziesięcioletnia wdowa, pod wpływem odwiedzin w pewnym zapomnianym londyńskim butiku, snuje wspomnienia o minionych czasach. O swoich szarych, mysich rodzicach, którzy bali się wyściubić nosa poza własną dzielnicę i o barwnym wujku, który kiedyś zastukał do drzwi i zachwycił ja błękitnym garniturem i niezwykłym wyglądem swojej towarzyszki. Vivien odnajdzie go po latach i jako młoda dziewczyna będzie miała szansę nie tylko zobaczyć, jak różnie można żyć, ale także odnajdzie swoje korzenie, a po części i tożsamość. I choć miejscami naprawdę działały mi na nerwy wspomniane już „issues’, to za każdym razem gdy brałam te książkę do ręki, zachwycała mnie elegancka prostota zdań i subtelność opisów. Mam nadzieję, że jeśli ukaże się polska wersja tej książki to zostanie w niej zachowana ta uroda stylu, będąca największym jej atutem. A tym, którzy chcieliby się bliżej przyjrzeć postaci autorki, polecam jej blog, gdzie zapowiada nową książkę, oparta właśnie na pisanych tam notkach.
mowa o: