Co każda kobieta wiedzieć powinna
Poszukując antidotum na przedawkowanie testosteronu prozą Bukowskiego, bez wahania rozglądnęłam się za Virginią Woolf. Szybko dołączyłam do niej, spacerującej niewygodną żwirową ścieżką po Uniwersyteckim skwerze. Skrzyp bucików na drobnych kamyczkach został szybko zagłuszony, mądrą, rozsądną i błyskotliwą dysputą na temat roli kobiety w sztuce, a właściwie na jej brak na przestrzeni dziejów.
Virginia przywołuje cały szereg kobiet, które powoli wyłaniają się z mroków historii. Obraz który w ten sposób się tworzy, to portret najdłuższego w dziejach ludzkości niewolnictwa, portret o rozmiarach ogromnych, bo mieszczący w swych ramach ponad połowę rasy ludzkiej. Warto się z nim zapoznać, warto choćby po to, by nie krzywić się z pogardą na słowo „feminizm”, czy „równouprawnienie”. Żeby dostatecznie docenić to, czego dokonała Jane Austen, niezamężne dziwadło, które pokątnie skrobało cos w rogu salonu i chyłkiem chowało papierzyska na widok wchodzących do pokoju gości. Pokoju był bowiem pomieszczeniem wspólnym, w którym bawiło się, dyskutowało, dreptało mnóstwo osób, nie zawracając sobie przy tym głowy, że przeszkadza gryzmolącej coś na boku pannicy.
Na szczęście tworząc swój esej Virginia mogła już korzystać z przywilejów równouprawnienia, mogła zacząć przewidywać, jaki będzie miało skutek wejście kobiety do świata sztuki, mogła już całkiem realnie się zastanawiać, jak potoczą się dalsze losy pisarek i ich dzieł. Choć zgoniona z trawników szacownej uczelni („tylko profesorom i asystentom wolno chodzić po trawniku), mogła zajrzeć do znaczeni uboższej jej wersji, ale za to dostępnej dla kobiet. I mimo braku formalnego wykształcenia, braku całego dziedzictwa dobrze wykarmionego przez wieki umysłu, umiała niezwykle trafnie ocenić i przewidzieć to, cos tanie się z literaturą w momencie zrównania startu obu płci:
V. Woolf "Własny pokój. Trzy gwinee." str.124.