never ever
Wygląda na to, że nie powinnam składać publicznych obietnic, bo potem tylko wstydzę się przyznać do ich złamania. Na usprawiedliwienie dodam, ze książka ta dotarła do mnie niejako mimo woli. Znajoma, która niedawno musiała przetrwać męki ośmiogodzinnego lotu nad oceanem, wręczyła mi „wyczytanego” Murakamiego z uśmiechem tak zachęcającym, że nie mogłam się oprzeć. I w ten sposób stałam się czytelniczką nie wydanego jeszcze w Europie „Octopus’s Garden”.
Po pierwsze, dzięki wersji anglojęzycznej nie miałam okazji do narzekań na lapsusy językowe. W języku obcym na szczęście znacznie trudniej je wyłapać. Po drugie zafascynowało mnie miejsce akcji, którym jest tokijska stacja metra Shimbashi Station, jej pracownik Toshiro i korzystający z niej- w bardzo różny sposób- pasażerowie. Ponieważ uwielbiam wszystkie ostoje szybkiego przemijania, jak lotniska i dworce, dobrze czułam się wśród mknących pociągów i ich niewydarzonych użytkowników. Bo wbrew pozorom ta stacja metra służy nie tylko do niecierpliwego wpychania się w wagoniki. Tutaj po szkole przesiaduje szesnastoletnia Asami, która nie chce wracać do domu, bo czeka tam na nią cień babki, której rodzina się wyrzekła, a Asami nie chciała lub nie potrafiła obronić przed wykluczeniem. Tutaj przychodzi 37 letnia Michiko, mocno przygasła gwiazda teatru Takarazuka, żeby w oczach przechodniów i oknach pociągów poszukiwać odbicia swojej twarzy. Tutaj podrzemuje Matsura, niedoszły saksofonista, który musi się zadowolić graniem szlagierów dla obojętnych przechodniów tej stacji. Tutaj również pracuje Toshiro, sprzątacz, który marzenia o hodowli tulipanów rekompensuje sobie malowaniem podobizn tych kwiatów na koszach do śmieci. Te z pozoru osobne losy splatają się dość nieoczekiwanie w momencie, gdy pod kołami metra omal nie ginie Hoshi, niesforny kot jadącej na urlop Aiko.
Nie będą zdradzała dalszej części. Jestem pewna, ze Murakami jest popularny u nas na tyle, że wcześniej czy później książka pokaże się i u nas. I choć nie brak tam trików tak charakterystycznych dla Murakamiego, jak nieszczęśliwa miłość Matsura, czy tajemnicza przeszłość Michiko, mieszanie się jawy ze snem, czy sam tytuł książki, po raz kolejny zaczerpnięty z piosenki Beatlesów, to musze stwierdzić, ze tym razem mieszanka jest niemal tak dobra, jak „Kawka nad morzem”. Na szczęście.
Mowa o:
Mam nadzieje, ze uznasz to wszytko za żart, bo i takie były moje intencje - ot, nieco szelmowsko mrugnąc okiem ;).
Dodaj komentarz