taka sobie
Kiedy sięgnęłam po te książkę, nie miałam czasu tak bardzo, że zaczęłam ją czytać przy suszeniu głowy. Owinięta w szlafrok i prywatny monsun pary i ciepła, zapuściłam się razem z Amelie we wspomnienia z pobytu z Japonii. Dookoła kiwali i uśmiechali się tubylcy, para zwariowanych staruszków chichotała głupawo, a autorka robiła się coraz większa i większa, aż przerosła górę Fuji. Po której zresztą wspinała się zapamiętale przyjmując postać Zaratustry. Amelie co prawda od czasu do czasu przygarbiała nieco plecy, zwłaszcza pod wpływem krytycznych uwag matki japońskiego bojfrienda czy też po oględzinach garderoby rówieśniczek. Ale zawsze na krótko. Co takiego jeszcze robiła w Japonii? Ano pozwoliła się wielbić jednemu z bogatszych tubylców , obżerała się lokalnymi frykasami i czyniła spostrzeżenia, nie będące nowinkami dla czytelnika, który wieści o tym dalekim kraju śledził już przez czas jakiś. Dlatego o Japonii dowiedziałam się z tej książki już nie wiele, natomiast o Nothomb tyle, że jest najważniejszym samurajem Europy. To nic, że drugiego samuraja zrobiła w konia, zwiewając po paru latach opływania w dobrobyt i inne przyjemności za jego przyczyną. Pobawiła się małym , poważnym chłopcem, a on w obliczu wspaniałości jej osoby nawet nieśmiał się obrazić. Bo Amelie Nothomb wielką pisarką jest. Czego dobitnie dowodzi opisując na końcu etapy swojej kariery. Ja natomiast na końcu dodam, że tłumacz tej książki wielkim, niestety nie był. Wpadki były tak duże, że mimo sporej dekoncentracji przez szum suszarki nie mogłam ich nie zauważyć. Przykładów niestety nie jestem wstanie przytoczyć, bo książkę już puściłam w obieg.
Mowa o:
Dodaj komentarz