Wielkie nadzieje
Miałam wobec tej książki. Pomyślałam sobie, ze na czas pluchy i niezdecydowanej wiosny pobyt w Toskanii, nawet w formie fikcji literackiej, będzie niezłym sposobem na przeczekanie. Rozsiadałam się w łóżku, wyobrażając sobie że oto mam wygodny leżak pod drzewem piniowym i udawałam, ze łomot sąsiedzkich hardrocków przypomina odgłosy cykad. Książka zaczynała się niespiesznie, do formalności zakupu domu w rzeczonej włoskiej prowincji. Cóż, biurokracja zawsze jest męcząca, powiem więcej, czytanie o niej jest równie uciążliwe jak walka z nią.
Kiedy wreszcie bohaterka dotarła do wymarzonego domu, odetchnęłam z ulgą, że wstęp mam już za sobą i teraz się zacznie główna historia. Ale okazało się, że trzeba posprzątać, wygnać skorpiony, nawieźć kamieni. No dobrze myślę sobie, co dalej? Dalej trzeba coś zjeść. Najlepiej pomidory, wspaniała czerwone, pachnące, cieknące, soczyste i lśniące. Potem prysznic, który nie cieknie tylko kapie, bo nie pryska. Westchnęłam. Zajrzałam co dalej- kilka przepisów, parę kolacji, przejażdżka samochodem, złamany paznokieć, orzeszki piniowe i zardzewiałe rury. Wszystko opisane z dokładnością godną naukowego zacięcia autorki (która wykłada na Uniwersytecie gdzieś tam w Ameryce).
Wiem, że Toskania jest fajna, ciepła i każdemu, kto ma tam chacjendę, należy zazdrościć. Wiem też jednak, że o pobycie w takich regionach Europy można by napisać ciekawiej, zabawniej, z większą werwą i wyobraźnią. Tymczasem zostałam skazana na szczegółowe raporty z poczynań remontowo-budowlanych i kulinarnych. I choć doceniam trudy, jakie musiała ponieść autorka przy przywracaniu świetności starej, toskańskiej wilii, to danych na temat składu zaprawy do stawiania kamiennego muru czy sposobu bejcowania sufitowych belek nie jestem, niestety, w stanie uznać za literaturę wartą mojego czasu. Też mi, Pani kochana, remont w domu robili, bałagan i kurz był i brud spory. Ale to nie wystarczy na książkę. Przynajmniej moim zdaniem
Mowa o:
Dodaj komentarz