Bez przebaczenia
Zupełnie przypadkiem zabrałam się za tę książkę. Podobnie jak w czasach licealnych, gdy niejako „odruchowo” sięgnęłam do regału rodziców i zabrałam się za „Disneyland”. Z którego zresztą utkwiło mi w pamięci przekonanie, że kobieta z fałszywym imieniem i osobowością jest znacznie atrakcyjniejsza od prostolinijnej dziewczyny z ulicy.
Kalinę Jedrusik znałam jedynie jako przymgloną urokiem starej taśmy filmowej Diwę z Kabaretu Starszych Panów. Jednak zarówno Stanisław Dygat jak i Kalina byli ludźmi z krwi i kości, z czym niektórzy nie bardzo chcieli się pogodzić. Skrajnym przykładem tego stanu rzeczy jest córka Dygata. Czytając tę książkę pełną żalów w i gorzkich wspomnień miałam wrażenie, że jest ona owocem nieco za daleko posuniętej psychoterapii. Bowiem Dygatówna kochała tatusia tak, jak żadna inna kobieta nie dałaby rady. Dostaje się więc każdej poważniejszej flamie, nie wyłączając rodzonej matki. Może i stadło jakie tworzyli jej rodzice nie stanowiło idealnego wzoru „podstawowej komórki społecznej”. Z drugiej jednak strony wiedli życie ciekawe, a córce byli w stanie zapewnić często podróże i atrakcje, o których jej rówieśnicy nawet pomarzyć nie mogli. Tymczasem okazuje się, po raz kolejny, że natura ludzka jest nader przekorna i to, co wielu z nas uznałoby za szalenie atrakcyjne, Dygatówna pomniejsza, a przepełnia ją tęsknota za szarym życiem w drobnomieszczańskiej zwykłej rodzinie. Wyciąga wiec stare listy i kartki, szuka fragmentów książek ojca i układa z tego historię, w jej mniemaniu tragiczną. Wierze, ze Jędursik aniołem nie była, a matka artystka raczej z trudem może podołać obowiązkom rodzicielskim. Ale chyba bardziej od historii zaniedbanej dziewczynki, od której zbyt szybko zażądano dorosłości, przeraża mnie to, co zupełnie przypadkowo wyziera z pomiędzy wierszy. Jakaś zapiekła zazdrość o uczucia, właściwa nie dziecku, ale wręcz dojrzałej rywalce do męskiego serca. Dygatówna zamiast tylko lekko uchylić drzwi do przeszłości rozwala je na oścież, ukazując szerokiej publiczności to, co z reguły przeznaczone jest dla kilku osób, współuczestniczących w dramacie życia rodzinnego. A tymczasem odrobina dulszczyzny tez może być pożądana. I choć mam nadzieję, że do kołtuństwa mi daleko, to jednak niektóre z rewelacji przedstawionych w książce pozostawiły mi uczcie pewnego zawodu i znużenia, żeby nie powiedzieć niesmaku.
Mowa o: