ogłoszenie niedrobne
Sobota to podobno świetny dzień na przeprowadzkę. Walentynki to data, kiedy świętujemy miłość. Tę do książek równieżJ
Zapraszam na nowy adres bloga i do udziału w 14 lutowym konkursie. Szczegóły na stronie:
Blog o ksiązkach
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 01 |
Sobota to podobno świetny dzień na przeprowadzkę. Walentynki to data, kiedy świętujemy miłość. Tę do książek równieżJ
Zapraszam na nowy adres bloga i do udziału w 14 lutowym konkursie. Szczegóły na stronie:
Sztywno, zimno i do domu daleko. Tyle wystarczyłoby, żeby opisać tę książkę. Bo piękna historia jest w niej opisana w sposób mocno ciężkostrawny. Mowa tu o ostatniej jesieni w życiu Kafki, kiedy to spacerując po berlińskim parku spotkał zasmuconą utratą lalki dziewczynkę. Rozpacz z powodu zagubienia ukochanej lalki rozumiem doskonale, samej zdarzyło mi się kiedyś zapodziać ulubioną lalę i do dziś wspominam to wydarzenie jako jedno z bardziej traumatycznych przeżyć mojego dzieciństwa. Tymczasem lala kafkowa, dzięki pomysłowi pisarza, wykazuje spory talent epistolarny i zaczyna pisywać do dziewczynki listy ze swojej wędrówki po szerokim świecie.
Opowieść ta była mi już znana z „Szaleństw Brooklinu” Austera, i byłam bardzo ciekawa jej przeniesienia z kilku stron zaledwie do wymiaru pełnej książki. No i niestety ciekawość okazała się pierwszym stopniem do piekła. Tym razem miało ono postać kompletnej bzdury literackiej. Kafka jest tu ucieleśnieniem cnot wszelkich podobnie jak jego partnerka. Siedmioletnia właścicielka lalki, choć jest analfabetką, posługuje się językiem godnym pracownika wyższego szczebla dyplomacji i żeby było nam jej jeszcze bardziej żal, jest nigdy nie przytulaną sierotką. Miałam nadzieję, że przynajmniej akcja złagodzi moja reakcję – alergiczną- na nieznośną manierę, w jakiej została książka napisana. Nadzieja okazała się płonna. I tak mam na półce kolejną nauczkę, żeby nie kupować zbeletryzowanych opowieści o ludziach prawdziwych. Które najwyraźniej powinny mieć wokół okładki banderolkę z napisem „ w bólach czytać będziesz".
mowa o:
Pora niczyja, choinka uwiędła, śnieg prawie też. Chciałoby się bliżej słońca, a jak nie, to gdzieś tak- może na księżyc? Dlatego pomyślałam sobie: no to niech mnie Pan Auster na drogę mleczną zawiedzie, przy srebrnej bramie postawi i pokazuje cudeńka z innego świata. A tymczasem pan Auster szykował mi siurpryzę, chichotał wręcz dmuchając swoja prozą w nos, wodząc nie po świetlistych szlakach gwiazd, ale po śladach młodzieńca, co to faktycznie spadł z księżyca prosto na ulice NYC lat 60 tych. Nie dość, że chłopiec zdaje się być nie z tego świata, to jeszcze ma dziwny dar, negatyw tego, jaki miał Król Midas: zamiast zamieniać otoczenie w złoto, wszystko czego się tknie obraca w perzynę, pył rozpaczy szarej. Niejaki pan Fogg, bo o nim tu mowa, jest sierotą wychowaną przez sympatycznego wujka,. Niestety wkrótce zostaje osamotniony powtórnie, i gubi się w świecie całkowicie, błąkając się z topniejacym zasobem gotówki po Central Parku. W ostatniej chwili wyciągają go z opresji przyjaciele. Nie oznacza to jednak, że bohater faktycznie jest uratowany. Znajduje bowiem pracę jako towarzysz dziwacznego staruszka, który opowiada mu niesamowitą historię swojego życia, z kulminacją akcji na pustkowiach Utah. I tu się rozmarzyłam: Monument Valley, nieludzko wielka, z niezwykłymi, nie z tego świata Indianami Navajo, którzy na tym pustkowiu sprzedają swoje rękodzieła, czerwone piaski pustyni, dziwaczne formy skalne, to wszystko faktycznie wygląda jak inna planeta, i do dziś nie mogę wyjść ze zdziwienia, że dane mi było to na własne oczy obejrzeć. Chrzanić Nowy York, Las Vegas, czy jakieś tam Chicago, to jest właśnie ta część świata, którą naprawdę warto w tej całej Ameryce zobaczyć, wpatrzyć się w nią, i już na zawsze zatrzymać w pamięci. I za tę podróż sentymentalno – wizualną jestem panu A. Bardzo wdzięczna. Za resztę mniej, bo nieuchronność, z jaką bohater jego książki ściąga no siebie nieszczęśliwe przypadki wpędziła mnie w stan co nieco depresyjny. I nawet finał nie przyniósł mi ukojenia, bowiem Fogg podążając śladami opowieści starca nie dociera nigdzie, autentyczność jego historii staje się równie niemożliwa do sprawdzenia, jak autentyczność człowieczego spaceru po srebrnym globie.
mowa o: