Kędy?
Się podział Melchior? Którym się zaczytywałam małolatą będąc, w jesienne kołdry otulona, w katarach i piernatach spędzając miłe chwile z dala od szkolnego dzwonka. Lekkie wice, opisy szkolnego mundurka, sztubackie miłostki, czytało się dla pozyskania ciepła, pomiędzy jedną herbatką a drugą. Na półce pasły się kolejne tomiska, rosło Ziele na Kraterze, a Królik skakał po Ameryce. I pomyśleć, że dobrotliwy kolekcjoner słoni, wielbiony mistrz wszelkich gryzipiórków, wzorzec dziennikarskiej braci, zniknie kiedyś z księgarń i pamięci czytelników tak doszczętnie i bezśladowo. Może by tak warto odgarnąć te pokłady kurzu i podreptać w jego stronę?
( na początek: „Tedy i Owędy” Melchiora Wańkowicza)