Fusion to słówko, które zrobiło karierę w dziedzinie sztuki kulinarnej. Mieszanie stylów i smaków brzmi odkrywczo. z realizacja bywa różnie. klasycznym przykładem może być „pizza hawajska", która na grzebiecie obok szynki ma ananasa. Osobiście tego rarytasu nie polecam. Jednak widać są amatorzy, skoro każda szanująca sie pizzeria posiada
ją w menu. Skrajny przypadek zastosowania trendu fusion widziałam ostatnio w TV, w pogramie o stosowaniu znajomości tajników chemii w przygotowywaniu potraw. Jedną z atrakcji pichconych w ten sposób były...lizaki o smaku oliwek podawane do wytrawnego martini. Pomysł oryginalny, ale nie wie wiem, czy smakowity. Nie wiem tez czy zastosowanie zasady fusion przy tworzeniu literatury przeszło z kuchni i czy w ogóle warto ja było z stamtąd wynosić.
Do takich refleksji nakłoniła mnie lektura „ Niedzielnego Klubu Filozoficznego”. Czego tu nie ma: i trochę kryminału, i wątek miłosny i rozprawki filozoficzne. Szynka obok ananasa to za mało, tu jest jeszcze i krem i wisienka i śledzik. Wszystko powrzucane chaotycznie i niezbyt spójne. Ton całości bardzo, oficjalny, widać potrawa pretenduje do miana wykwintnej. Tymczasem dla mnie było to nie tyle ciężkostrawne, co raczej pozbawione smaku. Czasem tylko trochę osładzało mi konsumpcję podejrzenie, że autor ze swojej bohaterki lekko się naigrywa. Bo jak tu inaczej zrozumieć, że 45 letnia samotna kobieta, świetnie sytuowana, niepracująca, nie ma na nic czasu? Zresztą tryb życia Izabel to chyba jeden z milszych wątków w tej powieści. Niejednokrotnie żółkłam z zazdrości, czytając jak Izabel przemieszcza się z wystawy sztuki na koncert, umawia się na lunch ze znajomymi, czasem sobie robi sama herbatę. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby w wieku Izabel prowadzić taki tryb życia: trochę intelektualnej pracy, piękny dom, dostatnie życie, codziennie przychodząca gosposia, która robi w domu wszystko. Brzmi to super wygodnie, jednak temat literacki z tego marny. Ale i tak najwięcej przyjemności sprawiło mi czytanie o tym, jak Izabel dzielnie zdołała rano przygotować sobie jajko, lub zastanawiała się nad przystąpieniem do Orkiestry Prawdziwie Straszliwej ( której największym atutem były braki w talentach i nadmiar dobrych chęci). Natomiast zwiodła mnie zapowiedz na okładce, sugerująca, że mam w ręce kryminał. Po odłożeniu na półkę, stwierdziłam, że absolutnie nie należy tej książki czytać jak historii detektywistycznej. Bo jedyne, co czytelnika wtedy czeka, to ostry zawód.
Lepiej jest skoncentrować się na warstwie obyczajowej. Warto też dać się zaprowadzić w sztywno wytyczone ścieżki rozprawek etycznych. Bo wtedy tylko zakończenie tej książki będzie miało sens.
Mowa o: