bez zanurzenia
W tej książce niesamowita jest tylko okładka. Reszta to portret rodzinny, przez lata, miesiące, wzloty i upadki. Oczywiście odmalowany z kunsztem słowa tak charakterystycznym dla Atwood. Pierwszy rozdział, a zwłaszcza drugi, opowiadający o oczekiwaniu przyjścia na świat siostry, przełknęłam gładko. Potem małe preludium o życiu panny samotnej. A następnie zaczęły się schody. Życie na farmie, małżeństwo, dzieci, hodowla koni, krów, własne przetwory, o rety! Czy to naprawdę ta sama Atwood, której bohaterki fingowały własną śmierć, udawały całe życie kogo innego, uciekały przed stabilizacją jak przed wyrokiem długoletniej odsiadki?
Jestem dzieckiem miasta, beton to dla mnie środowisko naturalne, jedyne miejsce, gdzie nosem wodzę za zapachem to Sephora lub inny Douglas. Tymczasem każą mi się zachwycać farmą, owcami, wymiataniem pajęczyn z kątów, kopaniem ziemi. Może i jest w tym powrót do korzeni, prawdziwego życia, tylko, co jest prawdziwego w łupaniu w krzyżach od łopaty i zarzynaniu kur? Sorry, Pani M. Tutaj mnie Pani nie przekona.
Jest to wiec notatka czytelniczki zawiedzionej. Z trudem łapiącej urywki zachwytów, jakie dają opisy siostrzanych relacji czy kotów wypatrujących zebrań dusz zmarłych. Reszta to nie moja bajka, cudze historyjki, publikowane tu i tam, potem zebrane. Widać, że autorka podpisała z wydawnictwem umowę na kolejna książkę i musiała się wywiązać. Cóż, udało się jej z trudem, mnie również, bo jak obiecałam tak i przeczytałam, choć bez oczekiwanej dozy przyjemności.
Mowa o: