Psie serce
Wbrew tytułowi nie będzie mowa o powieści Bułhakowa, tylko o następnym Murakamim, za którego wzięłam się w ramach wakacyjnego głodu czytelniczego. Otworzyłam książkę i już po kilku akapitach miałam przemożną chęć wziąć do ręki ołówek i dosłownie przepisać zamieszczone w niej zdania, tak by drętwy, sztuczny język nabrał nieco wigoru. A jeśli już nie ożywienia, to styl książki na pewno potrzebował uwspółcześnienia. No i sam wątek powieści nie wynagradza nieprzyjemności przysporzonych przez jej język. Trywialne aluzje do samotnych serc które krążą jak sputniki po niebie, miłość namiętna i oczywiście nieszczęśliwa, brak uczuć który zamienia człowieka w zombie, wszystko to może wywołać u czytelnika jedynie zniecierpliwienie.
I zaczynam mieć wrażenie, że M. Posiada w swoim umyśle swoistą maszynę losująca, w której kolejno kręcą się: niespełniona miłość, eleganckie ciuchy, niesamowite (i nigdy niewytłumaczone) zjawisko, motyw piosenki pop, chwilowe popadniecie w letarg, emocjonalna impotencja kobiety dojrzałej. Przed rozpoczęciem powieści autor wciska guziczek, i plom, plom, w różnej kolejności wypadają główne elementy powieści. Bo jeśli system się sprawdza, to po co go zmieniać?
Bez zachwytu: