The Bell Jar
Na pierwszy rzut oka to opowieść o zagubionej dziewczynie, która musi odnaleźć nową tożsamość by dalej żyć. Początek całej historii ma miejsce w Nowym Yorku, gdzie bohaterka udaje się wraz z grupą innych wybranek losu, ażeby uczestniczyć w programie dla najlepiej zapowiadających się panienek, zorganizowanym przez prestiżowy magazyn dla Pań. Miasto okazuje się dusznym od skwaru molochem, rozkład dnia zbyt intensywny, a radość z pobytu przyćmiona wiadomościami o egzekucji Rozenbergów ( autentyczny proces w latach pięćdziesiątych, w którym skazano za szpiegostwo ludzi bez jednoznacznego stwierdzenia winy). Potem mamy serię nieprzyjemnych zdarzeń, które kończą się powrotem Ester do domu. No i tutaj dopiero zaczyna się problem. Dziewczyna popada w depresję i na własną rękę poszukuje rozwiązania. Jak to jej wychodzi nie będę opisywać, bo nie chcę psuć przyjemności czytania innym.
Natomiast polecam czytanie tej książki na kilka sposobów.
Po pierwsze, to świetny obraz Ameryki lat pięćdziesiątych, kiedy to Wuj Sam zaczynał mieć moralną czkawkę po wojnie w Korei, a na karku czuł oddech dziadzia McCarthy. Dziewczęta miały nosić spódnice-abażury i szukać męża. Ale pierwsze wydanie "The Bell Jar" nastapiło w roku 1963, tym samym, w którym Betty Friedan wydała swoją The Feminine Mistique (do dziś zresztą nie przetłumaczona na język polski), a kobiety zaczynały widzieć swoje miejsce nie tylko przy kuchni i kołysce.Rozmyslania Esther na temat przyszłości wskazują , że jest ona bardziej dzieckiem dekady lat sześćdziesiatych, i są jawnym świadectwem jej feministycznych zapędów.
Po drugie, każdy, kto choc trochę czytał o życiu Sylwii Plath, bez trudu zauważy, że jest to książka niemal autobiograficzna, jako, że autorka w wieku lat 19 przeżyła poważne załamanie nerwowe, którego omal nie przypłaciła życiem. Epizod ten nie został opisany w Dziennikach Sylvii, ksiazka staje sie węc istotnym uzupełnieniem tej luki.
Po trzecie, dla miłośników poezji Plath to istna kopalnia wiedzy o jej wierszach. W książce nie tylko mamy pełen asortyment środków wyrazu którymi Plath się posługuje: lustra, kwiaty, krew, drzewa, martwe ciała ludzkie. Cała książkę można odczytać jak precyzyjnie sformułowany poemat, z konsekwentnie skonstruowanymi metaforami i szeregami symboli, które tworzą przemyślaną całość. Tropienie ich staje się nie lada wyzwaniem, a jednocześnie uświadamia czytelnikowi jak wiele warstw zawartych jest w tej pozornie nieskomplikowanej treści. I tak na przykład imię głównej bohaterki Esther jest homonimią „Easter”, czyli Wielkanocy i podobnie jak Święto Zmartwychwstania symbolizuje dla niektórych krytyków śmierć i odrodzenie, przez które główna bohaterka przechodzi. Jej coraz bardziej zdeformowany obraz siebie, widziany w lustrze, jest oznaką pogłębiającej się utraty własnego ja, podobnie jak deformacja obrazu otaczającego świata ma odzwierciedlać efekt tytułowego szklanego klosza, pod którym tkwi Esther. Dziewczyny, które ją otaczają, cwana Doreen i szkapiasta Joan, to nie koniecznie tylko koleżanki, ale swoiste alter ego głównej bohaterki, które ulegają przemianom wraz z jej własna osobowością.
Książka jednak nie jest napisana językiem poetyckim, ma formę żywej relacji z pewnego epizodu z młodości, opowiedzianej wartko i z poczuciem humoru. U nas ukazała się w całkiem niezłym tłumaczeniu Miry Michałowskiej. Jeśli ktoś jednak chce dotrzeć do sedna tej hisotrii, powinien sięgnąć po oryginał. Styl Michałowskiej jest bowiem na tyle specyficzny, że czytając polską wersję, miałam często wrażenie ze słucham paplaniny Anuli z „Wojny Domowej”, a nie wyznań młodej Amerykanki ze Wschodniego Wybrzeża.
Warto: