u Pana Andersena
„Płatki śniegu stawały się coraz większe i większe i w końcu wyglądały jak duże białe kury; nagle odskoczyły na bok, wielkie sanie zatrzymały się i osoba, która w nich jechała wyprostowała się, jej futro i czapka były całe ze śniegu; a ona sama była damą smukłą i wysoką, jaśniejąca bielą- Królowa Śniegu !”
J.Ch. Andersen „Baśnie”
Mam wrażenie, że właśnie przemknęła przez moja miasto-zawirowało, zasypało, drogę do domu najlepiej byłoby przebyć na sankach. Ale kiedy już dotarłam poza jej zasięg, zjadłam ciepłą zupę i zapaliłam tę małą lampkę do czytania, sięgnęłam po Jego Bajki. Pamiętam jak czytałam je już sama, bo tak prawdę mówiąc, dla dziecka zbyt małego nie nadają się zupełnie. Właściwie dopiero teraz, w pełni dorosła , potrafię docenić ich urok. Często przyłapuję się na tym, ze zapadły we mnie głęboko. Do dziś nie kupiłabym czerwonych trzewiczków, a nosząc niewygodne buty przypominam sobie małą syrenkę i jej cierpienia. Nudne przyjęcia przypominają mi do złudzenia przygodę Gerdy rozmawiającej z kwiatami (każdy opowiadał w kółko te sama historię), Calineczka uzmysławia, że nie należy się pchać pomiędzy stworzenia innego gatunku, a piosenka Świniopasa („Ach mój Miły Augustynie wszystko minie, mnie, minie” ) pomogła przetrwać niejedną uciążliwość losu. A kiedy bywam, tak jak teraz, zmarznięta i zasmarkana, otwieram zbiór na „Bzowej Babuleńce”. I rozgrzewam się herbatką ziołową, wysłuchując opowieści parującego imbryczka...
zawsze warto: