Jingle Bells
Nie, to nie przy saniach tak dzwonią, to w mojej głowie dźwięczy ostrzeżenie, że nadchodzi czas, aby wybrać po choinkowe prezenty. Chodzę wiec i przewracam tomy i tomiki po empikach jak i mniej uczęszczanych książkodajniach. I to kusi i to nęci, jak ta oślina przy żłobku wierzgam nóżką, drapie się za uchem. Na dodatek mam w sobie wielka chytrość na przeczytanie prezentów przed zawinięciem w papier w gwiazdki. Fakt, ze wymaga to dyscypliny, bardzo delikatnego otwierania i przewracania stron (ech, te klejone grzbiety!), ale smakuje jak uszka podkradane przed ugotowaniem barszczu-wybornie...
Póki co, jest najnowszy Murakami, cienki wiec powinnam zdążyć. I niedawno znalazł się Nowy Jerofiejew (Mężczyzni), którego Moskwe-Pietuszki wspominam serdecznie do dziś, co budzi nadzieje na następne źródło radości, i możliwość szybkiego czytania. Martwi mnie natomiast całkowite znikniecie Lodge’a, jakby ktoś go zdmuchnął dosłownie z regałów. Czasem podejrzewam że uległ po prostu dzikiemu najazdowi V. Lossy, który panoszy się wrzaskliwymi tomiskami na półkach z literą L i chyba wyparł, jak Hunowie, wszystkich obcych ze zdobytego terytorium. Zastanawiam się nad Jane Harris, która zapowiada się na lekturę lekką i intrygująca, nad Ozem, którego chyba nikt w rodzinie jeszcze nie czytał, nad Panem Faynemanem, który jednakowoż może wystraszyć humanistyczne duszyczki zgromadzone przy choince. W między czasie oglądam wznowienie „Gałki od lóżka” i z westchnieniem odkładam na półkę, wspominając, jak bardzo działa na wyobraźnie ta książka-wystarczyło w niej usiąść na łóżku, przekręcić tytułową gałkę i wyruszało się w egzotyczną podróż, na dodatek w nader komfortowych warunkach, bo z własnym materacem, poduszką i kołderką...
No, ale biorąc pod uwagę swój wiek, pozycje i wykształcenie (kheh), nie zamieszczam „Gałki” na liście życzeń. Zamierzam natomiast prosić o Dzienniki Marai’a, "Ex libris. Wyznania czytelnika" i "Włoska wyprawę Jamiego Oliwera", którego uwielbiam i chętnie zainstalowałabym na stałe (w wersji „life” oczywiście) w swojej kuchni. A tak na wszelki wypadek, zadbałam o dobre samopoczucie Świętego Mikołaja i własne i czekam na zamówionego "Zjem to, co ma na sobie"Sedarisa i "Krakowską żałobę". I mam tylko cicha nadzieję, ze się Mikołaj nie obrazi, ze w jego role wszedł tym razem czarodziej Merlin;).