Obca
Klaryse zawsze widzę jako starszą panią, w żółtym kapeluszu, z kokiem w nieładzie, wąchająca żonkile. Panią, z którą nic mnie nie łączy –ani rodzaj poświęceń, ani gatunek marzeń. Dlatego czytałam o niej tak, jak ogląda się przedmioty w gablotach muzeów-ciekawe, interesujące –może; ładne-na pewno; tylko-zupełnie mnie niedotyczące.
Trzeba przy tym zauważyć, że już przyczepienie etykietki do eksponatu pt „Pani Dalloway” nastręcza niejakie trudności. Bo jaka jest ta Klarysa? Przystojna, starsza, ale nie babcia, ciepła, ale nie gorąca. Mąż widzi w niej miłość, dawny przyjaciel oziębłość i urodę, guwernantka córki zarozumiałość i egoizm. Na dodatek każda z tych opinii wydaje się prawdziwa. Przy czym nie ma możliwości dokładniejszego przyjrzenia się tej jednej postaci, bo cały czas wędrujemy za biegiem myśli autorki w inne zaułki Londynu, w inne rozważania pozornie nie związanego z Klarysą Septiumusa i jego żony Recji, czy dywagacje Piotra Welsha. Bo czytanie tej książki przypomina surfing- nie tylko z uwagi na liczne metafory morskie, powtarzający się motyw fali, ale i przez konieczność nieustannej czujności-jedno przymkniecie powieki, zachwianie uwagi i leżymy, nie wiedząc co się wokół nas dzieje, a cała historia rozbryzguje się w tysiące nic nie znaczących odprysków. I za to cenię tę książkę, za zaufanie w inteligencje czytelnika, za wyciąganie go na poziom percepcji autora.
A sama pani Dalloway? Wydaje mi się daleką krewna naszej Izabeli Łeckiej, krewną bogatszą i z lepszym szczęściem w życiu. Tak jak ona, uważała, że znalezienie odpowiedniego męża jest jednoznaczne z ułożeniem sobie życia, dlatego nie kieruje się tu żadnymi emocjami, ma w nosie to, że być może robi komuś krzywdę, nie wyłączając siebie samej.
Klarysa jest posłuszna konwenansom, jest przykładną-ale nie doskonała żoną-spełnia się wydając w swoim saloniku przyjęcia, a z jedyną namiętnością swojego życia, Sally, radzi sobie w ten sposób, że jej unika. Stara się sobie stworzyć bezpieczny kokon z rutyny i banałów, jak czyszczenie sreber, naprawianie sukni, rozmowy ze służbą. Od czasu do czasu ten kokon zostaje naruszony. Dzieje się tak, gdy na przyjęciu roznosi się wieść o śmierci Septimusa. Jednocześnie jest to jednak śmierć o b o k, śmierć z a m i a s t, i po pierwszym niepokoju, przynosi jeszcze większe poczucie bezpieczeństwa. Podobnie jest z samotną staruszką, która Klarysa obserwuje z okna-podczas gdy sama jest otoczona gośćmi, czy ubogą krewną zaproszoną na przyjęcie. Wszyscy ci „niewydarzeńcy” stanowią dla Klarysy jakby menento, utwierdzające ją w celności dokonanych wyborów.
„Pani Dalloway”, to książka która najlepiej przeczytać bez przerw, bez żadnego odchodzenia od tekstu. Choć w czasach , gdy pokojówek i kucharek w domach brak, grozi to totalnym bałaganem, który potem długo i mozolnie trzeba usuwać. O czym na własnej skórze właśnie się przekonałam...