bez przykrości
Kiedy krajobraz za oknem przypominał ilustracje do ostatnich akapitów „kociej kołyski” -wszystko skute lodem- z przyjemnością ogrzałam myśli na czytaniu nowego Sedarisa. Tym razem to wspomnienia z życia dorosłego, pierwsze próby bycia artystą. Autor opisuje swoje próby tworzenia sztuki za wszelką cenę w dobrych latach siedemdziesiątych, gdy mianem „performance” określano najlichszy wygłup. Nie trwało to jednak zbyt długo, na szczęście i publiczności i twórców. Potem tworzenie byle jakich happeningów okazuje się być zjawiskiem groteskowym i dewaluuje się w tempie dzisiejszego dolara. Może to i dobrze, bo autor odstawił dragi i patelnie z przypalonymi żołnierzykami z plastiku i zaczął szukać wrażeń gdzie indziej. W ten sposób znalazł się na obczyźnie, konkretnie we Francji. Ta właśnie część książki, którą można by opieczętować oklepanym hasłem „Amerykanin w Paryżu”, wzbudziła najwięcej mojego zainteresowania i śmiechu. Co prawda los nie obdarzył mnie tak elokwentnie używająca przekleństw nauczycielką francuskiego, ale frustracje związane z próbami nauki tego języka są mi doskonale znane. Dalej Sedaris tworzy swoistą kronikę porażek i dziwactw własnych i osób najbliższych. Robi to z reguły bez złośliwości, z humorem tylko lekko podszytym ironia. I na koniec myślimy sobie, ze życie pełne sukcesów byłoby pasmem nudy, bo dopiero kilka potknięć można zamienić w ciekawą opowiastkę, która nie zawsze kończy się morałem, ale z reguły z uśmiechem.
mowa o: