fobijka
Już mam odkładać słuchawkę telefonu, kiedy S. mówi:
-I nie mam co czytać!
Popłoch na chwile pozbawia mnie słów. Jeden z moich najgorszych koszmarów- brak nieprzeczytanej książki w domu plus brak możliwości jej zdobycia. Tak jak niektórych straszy widmo głodu i zawsze zapychają lodówkę do granic możliwości, tak mnie przeraża myśl o braku tekstu do czytania. Zawsze musze mieć coś zachomikowane, najlepiej w dwóch różnych językach i o różnym kolorycie, gabarycie oraz posmaku. Przy czym coraz bardziej nabieram manier wiewiórki o pięknym ogonie ( tak, tej z "Zimy w Dolinie Muminków"), która bez umiaru gromadziła zapasy, po czym często zapominała, że je w ogóle posiada. To nic, że półki zapchane podwójnymi rzędami. Zawsze może się zdarzyć, że będzie lało przez tydzień, złapie katar, skręcę nogę i wtedy uziemiona, będę mogła zawinąć się w kołderki i zanurzyć w dowolnej ilości książek. Albo pocieszyć zrozpaczoną S., że poszukam czegoś dla niej, matki uwięzionej z małym dzieckiem w domu. I podejdę do półki, głośno czytając jej tytuły, wybierając coś odpowiednio lekkiego i zajmującego: "Jeżynowe wino" J.Harris, "Zamianę" Lodge'a, „Przyjaciela rodziny” L. Jewell, a może „Śniadanie u Tiffany’ego” Capote’a?