Auf wiedersehen
Tę książkę przeczytałam za wcześnie. Znacznie lepiej byłoby się za nią zabrać w środku października, gdy tak dobrze czuć nieuchronność zbliżającej się zimy, gdy już jest się pewnym, że lato z cała swoja lekkością i swobodą odeszło na dobre. Bo właśnie taka atmosferę stworzył tutaj autor.
Na początku spotykamy cała plejadę postaci, współlokatorów mieszkających u niejakiej Frl.Schroeder. Jeśli nie jest wesoło, to przynajmniej barwnie i pogodnie. Zaraz potem pojawia się szalona Sally. Rozpaplana, trzpiotowata, wprawia w wibrujący ruch pierwszą część powieści. Potem Sally znika, zwariowana zieleń jej paznokci zostaje zastąpiona burym niebem, szarą egzystencją robotniczej rodziny, wreszcie brunatnym mundurem faszystów. Isherwood rozdział po rozdziale portretuje Berlińczyków, samo miasto, zachodzące w nim wydarzenia. Zaglądamy do knajpek, spelunek, pokoi do wynajęcia, domów bogaczy, przeciętnych obywateli i zupełnych biedaków. Portret jest ostry, naturalistyczny, ale nie tylko w czarno białych barwach. Nie ma tu odpowiedzi na pytanie „jak to się stało”. Przynajmniej nie dosłownie. Bo do mnie szczególnie przemawia jedna scena. Kiedy Isherwood na Boże Narodzenie odwiedza rodzinę Nowaków, u której pomieszkiwał w czasach finansowej posuchy. Zastaje tylko podpitego ojca i jego nastoletnią córkę. Przynosi im drobne prezenty, w tym nakręcaną myszkę : „Myszka miała takie powodzenie, że mogłem się wynieść szybciuteńko, bez żadnych ceremonii.-Do widzenia,Christoph - rzucił mi na odchodnym Herr Nowak i natychmiast odwrócił się od stołu. Gdy wychodziłem, oboje z Gretą pochylali się nad stołem z zapałem dwojga graczy”. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie tak właśnie to wyglądało - więszkośc pochylała się nad jakimś swoim stołem, gapiąc się na sztuczną zabawkę, nic nie warta grę w obietnice przyjemności, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się za ich plecami.
Sama książka napisana jest oczywiście świetnym, wartkim językiem, i jednocześnie jest bardzo mocno przesiąknięta nostalgią, smutkiem jaki niesie ze sobą świadomość nadchodzących tragedii. Sięgającym po nią radzę się zastanowić, czy będą potrafili przebrnąć za autorem przez mroczne ulice Berlina bez chęci skręcenia w jaśniejszy i bardziej radosny zaułek. Bo o taki jest tu wyjątkowo trudno.
Mowa o: