Targi książki w Krakowie
I znów zwiodła mnie wyobraźnia. Imaginowałam sobie istny ogród rozkoszy czytelniczych, z uroczymi zakątkami zapchanymi dobrą lekturą i wygodnymi fotelami, z subtelnie uśmiechającą się obsługą, gdzie nad książką pochylają się z nieliczni czytelnicy, a ruchowi przewracanych kartek towarzyszą delikatne takty muzyki, sączącej się z megafonów. Tymczasem trafiłam na jarmark co się zowie, z ciasno rozstawionymi stoiskami, upoconymi sprzedawcami i nerwowo przepychającymi się klientami. Zamiast fikcji literackiej wdychało się abstrakcję wentylacji, która skutecznie wypompowywała z pomieszczeń hali tlen i wypełniała je podgrzanym dwutlenekiem węgla. Jedyne stoisko, do którego był swobodny dostęp, zawierało podręczniki i poradniki z zakresu prawa. Reszta była tak mocno oblegana przez zainteresowanych, że nie sposób było się dostać do lady. O wzięciu książki do ręki nawet nie wspomnę. Na dodatek chyba wielość wrażeń obudziła w zwiedzających, tak dobrze niegdyś wykształcony, instynkt łowców kolejkowych. Ludziska pchali się, popychali, trącali i nadeptywali z pełnym werwy entuzjazmem. Moja biedna przestrzeń osobista podkuliła ogon i schowała się tuż przy lewym bucie. W całym tym galimatiasie sferą własnego powietrza cieszyli się tylko autorzy wystawianych dzieł, którzy, jak rodzynki w cieście, tkwili przy niektórych stoiskach, czekając, często na daremno, na wyłuskanie. Trzeba przyznać, że byli sprytnie ukryci i przypuszczam, że odnalezienie niektórych z nich wymagało umiejętności nabytych w długoletnich zabawach w podchody. Na wszelki wypadek żaden z literatów nie był zaopatrzony w identyfikator, a miejsce jego siedziska, jeśli było w ogóle w jakiś sposób oznakowane, można było dostrzec jedynie z odległości dwóch metrów. Wyglądało na to, że wielu poszukujących czytelników przybrało taktykę „idź za tłumem”. Problem polegał tylko na tym, że tłum był wszędzie.
Żeby jednak zakończyć optymistycznym akcentem, powiem, że szczęśliwie udało mi się dotrzeć do tych pisarzy, na których mi zależało. Ponieważ jednak każdy z nich, a właściwie każda, jest wielką indywidualnością, opisy spotkań z nimi zamieszczę w osobnych notkach.
I jeszcze tylko zdradzę, że po powrocie do domu, zamiast rozpakować zakupione książki, w ilości sztuk 1, z przyjemnością zabrałam się za składanie zamówienia w merlinie.
a tak to mniej więcej wyglądało: