Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie doczytuję...
No nie, westchnęłam, odkładając „Dom Balthusa”, to już trzecia książka z której rezygnuję w ciągu tego miesiąca. Najpierw była „Obywatelka” Gretkowskiej, która zraziła mnie umieszczanymi co kilka stron opowieściami o cudownych wyczynach Poli. Oczywiście, że każda trzylatka jest nadzwyczajna, ale wystarczająco często udowadniają mi to w rozmowach koleżanki, więc nie odczuwam potrzeby przekonywania się o tym jeszcze w trakcie lektury. Dlatego książkę odstawiłam na bok. Sięgnęłam natomiast po „Naiwny. Super” Loe, tak, tego od Doplera. Ale co za zawód! Książka porównywana, zupełnie niewiadomo dlaczego, do „Buszującego w zbożu”, zawiera głównie dosyć infantylne opisy prób znalezienia godziwego zajęcia przez pewnego młodzieńca. Zabierał się za rower, za odbijanie od ściany czerwonej piłeczki- i resztę sobie darowałam, bo ani mnie ta historyjka bawiła ani ciekawiła. A „Dom Balthusa”? Okazało się ze to jedna z tych książek, które zaczynają się do samego końca. Na dodatek z wysiloną poetyką i dosyć obrzydliwymi opisami fizycznych dolegliwości jej postaci. No i sama nie wiem, za co się teraz zabrać. Z jednej strony kuszą nowości, z drugie strony dopinguje termin oddania książek wypożyczonych i jeszcze nie przeczytanych. Ale obiecuję sobie, ze w przyszłości dokładniej będę podejmować moje biblioteczne decyzje. Bo wygląda na to, że upojona myślą, że przecież „to za darmo” biorę wszystko jak leci, i potem musze odpokutować ten sponton czytelniczą niestrawnością, utrudniającą konsumpcję kolejnej lektury.