bez wyroku
Kiedy przysiadałam się do Joan na jej balkoniku Terremneto, byłam przede wszystkim zadowolona, że spotykamy się w tak ciepłym miejscu. Włochy, rozmarzyłam się, idealne miejsce na spędzenie zimy. Po prostu raj! Choć tak właściwie już po chwili okazuje się, ze nic nie jest tu nawet bliskie niebiańskiego spokoju. Ani rzeczony balkonik, ani tkwiąca na nim kobieta, ani jej życie. I całe szczęście , bo dzięki temu jest naprawdę ciekawie. Joan snuje opowieść o swoim pogmatwanym losie, o matce perfekcjonistce, która cierpiała z powodu otyłości swojej córki, o wrednych koleżankach z lat dziecinnych, o dziwacznych związkach skazanych na niepowodzenie, o pokrętnej karierze literackiej. A z całym tym galimatiasem kontrastuje watek pisanej przez Joan powieści, typowego harlequina, w którym buzują uczucia i dzikie namiętności. To złudzenie, do którego ucieka nie tylko Joan, ale i całe rzesze kobiet kupujących jej dzieła. Bo raczej na spotkanie księcia na białym koniu w codziennym życiu nie maja co liczyć. Mężczyźni Atwood to egzemplarze nieciekawe, nie spełniają się w żadnej roli-męża, kochanka, nawet ekshibicjonisty. Zresztą spotkanie małej Joan z mocno mitologizowanym „zboczeńcem”, stanowi niejaką zapowiedz jej przyszłych kontaktów z mężczyznami, których seksualność i heroiczność, jest bardziej kwestią jej wyobraźni, stworzonego na własny użytek złudzenia, niż rzeczywistości. Mężczyźni w tej książce to postacie które ciężko nazwać bohaterami, każdy z nich nosi w sobie wiele wad i połączeni są jedną cechą- naznaczeniem śmiercią. Łagodny i dostojny ojciec Joan okazuje się mordercą politycznym, jej pierwszy kochanek trzyma w szufladzie nabity rewolwer, mąż jest zafascynowany próbą ataku terrorystycznego a najbardziej romantyczny kochanek kolekcjonuje padlinę. Kulminacją całego tego ciągu jest scena, w której fikcyjny bohater jej powieści zamienia się w...no przeczytajcie same;)
A sama Joan? Dlaczego Pani Wyrocznia? To nie tylko tytuł bestsellera, który napisała mając wizje podczas seansów spirytystycznych. W trakcie tych dziwnych sesji ze świecą i lustrem Joan ma wrażenie wędrowania w podziemiach, rozmów z nieznaną kobieta. Czy to przypadkiem nie o Persefonę chodzi? Czy sfingowana śmierć Joan i jej powrót do życia nie stanowią czasem analogii do mitu tej boginii? I czy Joan jest niepoprawna romantyczką, oczekując kolejnej miłosnej przygody, czy tez po prostu ma dar odradzania się?
Nie mam zamiaru odpowiadać na te pytania, samo zadanie ich sprawia, ze joan staje mi się bliska i ludzka. Czasem groteskowa, czasem bezduszna, nieustannie poszukująca uczucia. Kiedy spotyka ponownie Swojego Najdroższego Artura stwierdza, „ i tak poniósł niemałe trudy, żeby mnie odnaleźć. Przeszedł co najmniej trzy przecznice w deszczu” i rzuca mu się ramiona. Bo Joan pragnie miłości do tego stopnia, że jest w stanie samą siebie oszukiwać bezustannie, byle mieć chociaż w r a ż e n i e, ze jest kochana. Dlatego, mimo że jest niezłą krętaczką, to najbardziej „wrabia” samą siebie. Robi to z wdziękiem i sporym poczuciem humoru, dzięki czemu jej poczynania nie są ckliwą opowiastką o zawiedzonych uczuciach i ciężkim losie przedstawicielki płci pięknej, ale błyskotliwie opowiedzianą historią o uczuciach i oczekiwaniach młodej kobiety. Którą czyta się wartko, szybko i z częstym, choć ironicznym, uśmiechem.
Cieszę się, ze podjęłam się czytania tej książki, mimo wahania po lekturze „Ślepego zabójcy”. I na pewno będę rozglądać się za jej wznowieniem, które ma ukazać się w marcu w Wydawnictwie Literackim. A Margaret Atwood podobno jest kandydatka do literackiego Nobla, ha!
Rewelacja: