niedoczytania
Grudzień, ostatni miesiąc roku, czas podsumowań. Trochę z przekory, postanowiłam zrobić listę książek, przez które nie udało mi się w tym roku przebrnąć. Oto i one:
Jadac do Babadag – Andrzej Stasiuk- książkę pożyczyłam od znajomych, ambitnie zamierzając poczytać LAUREATA NAGRODY. Okazało się, ze wątek opiera się głównie na podróżach przez zapomniane zaułki Europy. Jazda jest smętna i powolna, nie wiadomo dokąd z kim i w jakim celu. Wszystko dokoła jest tak okropne, że właściwie człowiek się zastanawia, po jaką cholerę się tam Stasiuk wybrał- kałuż i ruder u nas też nie brak. Spod kół leci błoto, pod nogami błoto, przed domami błoto. Na tle tej ziemistej mazi od czasu do czasu rysuje się jakiś wyrazistszy kształt: jest to albo monopolowy albo kobieta w jaskrawej sukience. Inne obiekty najwyraźniej nie powodują skupienia źrenicy autora. Po 15 stronach czytałam dalej, bo wspomniano o Emilu Cioranie. Po 20 stronach poddałam się definitywnie, i ostrożnie zamknęłam książkę, obawiając się, że z kartek zaraz zacznie padać deszcz.
Jesień w Pekinie - Borys Vian- Facet biegnie do autobusu, który zamiast kół nosi wymięte trampki i w trakcie stawania na przystankach zamienia się w nosorożca, dlatego przy kasowaniu biletów nie należy mu nadeptywać mu na ogon-tak mniej więcej zaczyna się ta książka. Poziom absurdu utrzymuje się stale na wysokim poziomie, niestety nie jest to ten okaz abstrakcji który przemawia do mnie najlepiej. Czemu dałam wraz odkładając książkę po przeczytaniu pierwszych 10 stron.
Panna Samotne Serce - Sebastien Ortiz– nie wiem jak teraz, ale w latach 50 tych nie było dla kobiety większego nieszczęścia niż brak męża. Wszystkie chwile swego, smętnego życia , spędzała na rozmyślaniu nad tą olbrzymią pustką w kształcie upragnionego Jedynego. Jak śniła to o facecie, jak mówiła to do faceta (zmyślonego, ale jednak), jak się martwiła to z powodu faceta. Aż dziw bierze, ze jej organizm jakoś procesował podstawowe funkcje życiowe przy tej Wielkiej Nieobecności. Wkurzyła mnie po 15 minutach czytania. Feministkom stanowczo odradzam.
The Picturegoers – David Lodge –chodzeni do kina jako ósmy grzech główny? Dla mnie stanowczo nie, dla wczesnego Lodge najwyraźniej tak. Rozterki bohaterów dotyczące niecnoty zupełnie do mnie nie trafiły. Ksiądz przeklinający kinematograf jako narzędzie szatana, mąż zdradzający żonę przez oglądanie seksownej gwiazdki, pryszczaty młodzik, w którym filmy budzą niezdrowe emocje, są nie z tego świata, wszystko to zdradza ambicje na dyskurs o kondycji moralnej, którego nie mam ochoty podejmować. Przerwane w połowie, bez zamiaru kontynuacji.
Zupa z granatów – Marsha Mehran – Kolejna historia emigrantek. Wszystko schematyczne i przewidywalne do bólu, styl na dodatek jak z czytanki w szkole podstawowej. Każdy jest albo bardzo dobry albo bardzo zły. Przeczytałam około 50 stron, potem przejrzałam do końca żeby sprawdzić, czy dobrze odgadłam zamysły autorki. Okazuje się, że aż za dobrze. Nigdy więcej irańskich potrawek z kuchni tej pani.