Na pierwszy rzut oka, to taka fajna historia o kolejnym buncie człowieka przeciwko cywilizacji, globalizacji i merkantylizacji. No super sprawa po prostu, facet wali się w łeb
i zaczyna widzieć świat inaczej, kto wie, może i lepiej. Wyprowadza się do lasu, zaprzyjaźnia z łosiem do tego stopnia, ze razem nawet sikają i żyje wolny jak ptak. Jeszcze na dodatek staje się przykładem dla innych, którzy też szukają własnej drogi. Przy tym gość ma świętą rację, że teletubisie to najbardziej irytujące postacie filmowe, a wyścig szczurów i pęd do konsumpcji wpajane nam są od oseska.
I tak jest pierwsza strona medalu.
Druga strona medalu jest albo słabiej, albo mniej chętnie spostrzegana. Mianowicie ta książka jest cholernie antyfeministyczna. Pierwszy symbol-wytrych to zabicie matki małego łosia i spożywanie jej mięsa przez niemal całą książkę. A potem dalej: chorobliwie ambitna żona Dopplera i przykładna nudna córka, nieżyjąca żona jednego z bohaterów, której główną zasługą jest pozostawienie pełnej przetworów piwniczki. Żadna z tych pań nie zasługuje na uwagę, że o uczuciach nie wspomnę. Ale każdy tutaj rozpamiętuje swoją tęsknotę za ojcem, choć tak szczerze mówiąc żaden z tych dawców życia nie był postacią interesującą. Jeden z pasją przez całe życie fotografował toalety, drugi, ledwie osiągnąwszy wiek męski, dał się zabić podczas wojny. Są jednak oni obiektami westchnień i bezwarunkowej miłości. Do tego stopnia, że każdy syn ma potrzebę oddać im hołd, budując totem czy wielką makietę odtwarzającą ostatnią scenę z życia tatki. Mamusie nie mają co liczyć na podobną uwagę. Żony również. Z żonami bowiem rozmawia się tak:
„-A tak poza tym , to chciałabym mieć więcej dzieci-mówi moja żona.
-Spokojnie . Możliwe, ze będziemy mieć więcej dzieci, ale mam jeszcze dużo spraw do
załatwienia w lesie. I w tym , i w innych lasach. Zamierzam pozwiedzać trochę świat (...).-Dokąd się wybieracie?
-od lasu do lasu. Las nas w pewnym sensie wzywa. Wiele się tam dzieje jesteśmy mu po prostu potrzebni.
Moja żona spogląda na mnie ze zdziwieniem.
-Jest coś, co musimy zrobić – mówię -Coś ważnego.
-możesz wyrażać się bardziej precyzyjnie?
-Nie. Mogę być mniej precyzyjny. Ale nie bardziej. Jedyne co wiem, to to, że musimy ruszać w drogę, bo las nas woła”
Erlend Foe "Doppler", str.128
Trzeba jednak oddać autorowi sprawiedliwość, że świat męski w końcu okazuje się również zawodny. Panowie zgromadzeni coraz liczniej wokół Naczelnego Buntownika zaczynają gadać, pić i awanturować się, aż ten decyduje się od nich uciec.
Nie uważam tej książki za złą, jedynie chce zwrócić uwagę na pewien jej wymiar, który łatwo umyka. Ponieważ jestem feministką, może nie walczącą, ale wytrwałą, nie mogłam się oprzeć, żeby nie powiedzieć o tym, co tak bardzo rzuciło mi się przy czytaniu w oczy. W końcu tyle się mówi, może nie koniecznie u nas, ale bardziej na zachód od naszej granicy, o emancypacji i buncie kobiet, że czasem warto spojrzeć i na bunt męski. Który tutaj polega na zrzuceniu z siebie cywilizacji i powrocie do pierwowzoru, jaki dała nam natura, męskiego łowcy, wolnego jeźdźca, który zamiast zabawiać rodzinę woli zbawiać świat na swój własny, wybrany sposób, a w tym przedsiewzieciu najlepszym partnerem okazuję się łoś...
Mowa o: